Kilka miesięcy później, siedzę na kanapie z szarą narzutą. Patrzę przez ogromne okno ze stojącym obok wysokim, palmowym kwiatem. W ciągu dnia bywam tu często i zastanawiam się czasem, czy znalazłam już swoje miejsce. I nie wiem. Ale jestem – bowiem każdego dnia budzę się obok Miłości, a potem zajmuję w łóżku dwa miejsca naraz, gdy wychodząc rano z domu przekręci klucz.
Czekałam na wspólne życie. Takie prawdziwe – przy wspólnym stole z kanapkami ze wszystkim, herbatą, którą piję wyłącznie ja i kiedy siedzimy razem wcale nie tylko w weekendy. Bałam się może trochę. Ale świętowaliśmy ostatnio kolejną rocznicę i z lekką zabawnością pod nosem zgodnie stwierdziliśmy, że bilans jest zdecydowanie dodatni. Daleko mi więc od strachu.