Piątego lipca do godziny
dziewiątej wylewałam na twarz wiadro rozpaczy i niepotrzebnych jak się okazało
obaw. Do godziny dziewiątej miałam na głowie tonę spraw do zrobienia,
załatwienia i pomyślenia. Do godziny dziewiątej nie mogłam być życiem, którym
chciałam być, a zamiast tego ważyłam o
sto kilo więcej pałętających się myśli. Do godziny dziewiątej.. wydeptywałam
nerwowo uniwersytecki korytarz i myślałam głównie o tym, że przynajmniej dobrze
wyglądam i pachnę nienagannie. Bo może tak naprawdę za dużo nie wiem.