Piątego lipca do godziny
dziewiątej wylewałam na twarz wiadro rozpaczy i niepotrzebnych jak się okazało
obaw. Do godziny dziewiątej miałam na głowie tonę spraw do zrobienia,
załatwienia i pomyślenia. Do godziny dziewiątej nie mogłam być życiem, którym
chciałam być, a zamiast tego ważyłam o
sto kilo więcej pałętających się myśli. Do godziny dziewiątej.. wydeptywałam
nerwowo uniwersytecki korytarz i myślałam głównie o tym, że przynajmniej dobrze
wyglądam i pachnę nienagannie. Bo może tak naprawdę za dużo nie wiem.
Po godzinie dziewiątej świat
kręcił się, a wraz z nim ja. Zostałam pozbawiona wszystkich skrajności, które składały
się dotąd na moje małe istnienie i bez wszystkich spraw, które nadawały sens porannym
klnięciom na budzik, zajmowały głowę, a jednocześnie nie będące tym, czego
pragnęłam najmocniej. Zostałam bez obowiązków, którymi nie mogłam się kłopotać
i codziennego tonięcia w papierologii, która odeszła w zapomniane. Od godziny
po dziewiątej byłam wolna. Tylko czy szczęśliwa?
Czasem zostaję w
zamknięciu i pozostaję w nim przez jakiś czas. Sama. Chcę swoich myśli, bycia w
pojedynkę i samotnych rozmów jak za dawnych lat. Bo może po prostu w życiu
człowieka są takie chwile, kiedy nie ma ochoty dzielić się swoim kubkiem z
kawą, miejscem przy stoliku, na ławce, uśmiechem i skąpą radością. Może
niektórzy po prostu uwielbiają pokonywać ulice miasta w odizolowaniu, skupieni
na swoim Świecie. Po prostu.
Wolność spadła nagle, powodując
rozległe spustoszenie. Kim jesteś? Co tu robisz i dlaczego wszystko zmieniasz? Potrzebowałam
kilku dni. Teraz czerpię z życia swoimi niewielkimi dłońmi, a wiatr spycha mnie
nie tylko do lewego, ale i do prawego krawężnika. Już oddycham. Umiem być wolna
i powoli zakochuję się w tym oddechu. Na nowo. I nie muszę też czekać na te
wieczory, gdy mogę spokojnie poczytać książkę i wypić herbatę z dala od
zgiełku, który otaczał mnie ostatnio z każdej możliwej strony i ciągnął za
rękaw. Na nowo przestałam odnajdywać się w hałasie i szybkim chodzie. Potrafię
żyć wolniej. Już jest dobrze. To znów ja.
Czasem takie życie pełne napięcia i nerwów, do którego mimo woli przyzwyczajamy się, staje się naszym światem a kiedy tego kłopotu już nie ma... czegoś nam brakuje. Dobrze jest jednak potrafić żyć wolno, spokojnie, bez nerwów, chodź to nie łatwe. Wykonalne- jak najbardziej. Spokojna rutyna i sielanka może jest miła, ale od czasu do czasu dobrze jak coś w nas uderzy, człowiek w tedy więcej rozumie, docenia, pragnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło ♡
Wszystko jest kwestią przyzwyczajeń i przestawień. Przyzwyczajamy się, by potrafić być na tyle elastycznymi, by dostosować się do zmian. Czasem wiele ku temu trzeba. A czasem wcale nie tak dużo.
UsuńOtóż to, tak więc potrzeba nam bodźców. Piorunów i spokojnego morza. To czyni nasze człowieczeństwo ,,jakimś".
Pozdrawiam również, buziaki!
Ja dosyć często mam tak, że chcę czas spędzić po prostu w swoim towarzystwie, bez nikogo, w ciszy i spokoju.Bo mam wrażenie, że wszystko dzieje się za szybko, a ja nie umiem odnaleźć się w tej prędkości już od dobrych kilku miesięcy. Może w końcu mi się uda, a może zawsze już będę z tyłu gonić za światem.
OdpowiedzUsuńUdanego wypoczynku i relaksu życzę.
Pozdrawiam ;)
Czasem nie chce się ludzi. I to jest w porządku. Mamy prawo do bycia ze sobą tak samo jak do spotykania się z kimś prócz nas.
UsuńCzy odnajdziesz się teraz czy później - ważne jest, że masz tą przestrzeń dla siebie, by w niej pobyć, a nawet schować się przed całym światem. Nie zamykaj się tylko całkowicie. Niech to będzie bezpieczna przystań do której lubisz wracać, a nie jedyne miejsce w Twoim życiu.
Dużo ciepła wysyłam.
Czasami są takie chwile, czasami jest taki czas, czasami są takie myśli. Dni i noce czasami takie bywają. Słowa i brak słów takie przychodzą. Człowiek, życie, świat. Czasami tak piszę... Dobranoc Inko.
OdpowiedzUsuńCzasem tak i zupełnie nie da się tego kontrolować. Całuję.
UsuńPięknie ten tekst napisałaś, wczytałam się jak we fragment dobrej książki.
OdpowiedzUsuńNależę do ludzi kochających ciszę i spokój, więc doskonale Cię rozumiem.
To ważne kochać to w czasach, gdy trudno właściwie znaleźć jest ten spokój. A jak to rozpoznać, gdy się tego nie zna? Pielęgnuj swoją ciszę, Aniu.
UsuńPozdrawiam.
Widzę, że masz podobnie jak ja, że potrzebujesz czasem chwili tylko dla siebie, aby pozbierać myśli. Rozumiem Cię bardzo dobrze w tej kwestii :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dobrze zatem, że nie tylko ja lubię się schować, miła jest ta świadomość :)
UsuńPozdrawiam również.
Przychodzi taki czad że człowiek dorasta do pewnych rzeczy, do pewnych sytuacji i do pewnych potrzeb. Jeszcze dziesięć lat temu to nie wyobrażałam sobie nie mieć znajomych i nie rozmawiać z koleżankami każdego dnia, dziś zamyk się i mnie nie ma... i cieszę się i dziękuję Bogu za tą bloga ciszę i spędzony czas ze sobą i z rodziną...
OdpowiedzUsuńWszystko kwestia czasu...
Masz rację, bo i priorytety się zmieniają. Człowiek swoje wyszaleje, wygada, wykłóci, a na końcu doceni ciszę. Jest to być może stereotypowe myślenie, bo nie wszyscy chcą skończyć na spokoju i z jednej strony ich podziwiam, że mają w sobie nieustanne pokłady energii. Natomiast jest też tak, że pragnie się siebie albo siebie i bliskich. Tylko i wyłącznie. I tak jest dobrze, jeśli jest przyjemnością.
UsuńI ja ostatnio bardzo doceniam ciszę, spokój i naturę. Kocham moje miasto, ale jednocześnie męczy mnie przebywanie w jego sercu. Bardzo doceniam życie na obrzeżach i nie chciałabym, aby to się jakkolwiek zmieniło.
OdpowiedzUsuńBycie tylko dla siebie to mega ważna kwestia. Nie da się żyć, jeśli nie ma się siebie.
Odzyskanie takiej samoświadomości, to jak ponowne narodziny.
Prawda? Te obrzeża są tym czymś, czego się szuka. Chociażby na chwilę, bo ile można biegać, mówić i znów biegać. Poza tym łatwo się zgubić, a w ciszy udaje się siebie znaleźć.
Usuń